1 - Kościół Zielonoświątkowy Jezus Jest Panem w Lubaniu

Jezus jest Panem
Przejdź do treści

1

Marek Tomczyński


Jak ewangelizować?


Synod postanowił, że w roku 2011 Kościół zielonoświątkowy intensywniej niż dotąd zajmie się ewangelizacją. Jak to robić, podpowiada pastor Marek Tomczyński, doświadczony ewangelista, koordynujący w Kościele dzieło głoszenia Dobrej Nowiny.

1 Aby głosić Ewangelię, trzeba samemu nosić ją w sercu. Jeśli ewangelista, kaznodzieja, wolontariusz chce ogłaszać ludziom pojednanie z Bogiem, sam powinien być z Nim pojednany. W głoszącym słuchacze muszą rozpoznawać ucznia Jezusa. Każde głoszenie jest świadectwem.

2

Trzeba modlić się za tych, którym głoszone będzie Słowo, oraz za głosicieli Dobrej Nowiny. Modląc się za słuchaczy, trzeba pamiętać, że celem ewangelizacji nie jest przedstawienie im jakiegoś poglądu na świat, lecz nawrócenie do Boga, uratowanie ich od zguby. To poważna sprawa! Dlatego modlitwa za odbiorców posługi jest taka ważna. Warto modlić się o konkretne osoby. Za członków rodziny, przyjaciół z pracy, sąsiadów – wszystkich, których zaprosimy do słuchania Słowa. Modlitwą i postem należy również objąć kaznodziejów, którzy będą prowadzić ewangelizację.

3

Ewangelizacja nie jest wyłącznie zadaniem biskupa, pastorów, starszych zboru, ewangelistów, zespołu uwielbienia czy wolontariuszy. Ewangelizacja to ratowanie zgubionych i zagubionych. To obowiązek każdego wierzącego chrześcijanina. Bierność w tej dziedzinie jest nie do zaakceptowania. Wszyscy wierzący zostali wysłani przez Jezusa, by głosić Dobrą Nowinę. Nie wolno mówić: Jeszcze nie jestem gotowy. Najlepszym przygotowaniem do głoszenia jest głoszenie. Każdy wierzący musi sobie zadawać pytanie: Ile osób przyszło do Jezusa dzięki mnie? Kiedy przyszła ostatnia z tych osób? Komu o Bogu powiedziałem dzisiaj?

4

Ewangelizacja musi zaczynać się i trwać w mocy Ducha. Ewangelizacja bez doświadczenia Pięćdziesiątnicy jest wyłącznie wymianą argumentów. Może zamienić się w dyskusję. Celem ewangelizacji nie jest debata z niewierzącymi o Jezusie, lecz poprowadzenie ich na spotkanie z żywym Bogiem. Kościół chce, aby doświadczyli oni radości i mocy płynącej z takiego spotkania. Nie zostaliśmy sami po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu. Duch Pocieszyciel wszystkiego nas naucza i wszystko przypomina. On sprowadza ożywczy wiatr, on czyni wiosnę w sercach ludzi. On czyni możliwym spotkanie z żywym Bogiem. Trzeba więc ewangelizować, korzystając z Jego darów. Z mówienia i śpiewania językami, z ich tłumaczenia, z proroctw, z uzdrowień, z rozpoznawania duchów, z mądrości i poznania. Jezus mówi: „Weźmiecie moc Ducha i będziecie mi świadkami”. Duch Święty daje wszystkim zaangażowanym w ewangelizację moc i odwagę do składania świadectwa.


5

Odbiorców ewangelizacji trzeba objąć przyjaźnią. W relacjach z nimi musi być pełno owoców Ducha Świętego: radości, miłości, pokoju, cierpliwości, dobroci, uprzejmości. Nic nie zastąpi dobrych relacji. Najwięcej osób nawraca się dzięki dobrym relacjom zbudowanym przez ludzi wierzących. Wszelkie fobie wobec ludzi mogą być grzechem. Trzeba jak Jezus z życzliwością budować relacje z tymi, którzy będą ewangelizowani. Relacje te muszą trwać dalej, także po nawróceniu. Każdy nawrócony ma prawo oczekiwać, że wszyscy członkowie zboru pomogą mu we wzrastaniu.

6

Ewangelizujemy słowem i czynem. Namaszczonemu głoszeniu muszą towarzyszyć dzieła miłosierdzia. Za słowami powinny iść czyny. Czyny mocniej przemawiają niż słowa.

7

Konieczna jest mobilizacja wokół nabożeństw ewangelizacyjnych i wszelkich tego typu przedsięwzięć. Dla chrześcijanina nie ma nic ważniejszego niż miłość do Boga i bliźnich. A miłość ta wyraża się przede wszystkim w głoszeniu Dobrej Nowiny o zbawieniu, o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. I o tym, co z tych zdarzeń wynika. Nabożeństwa ewangelizacyjne muszą stać się okazją do nadzwyczajnej mobilizacji całego zboru, gdyż są czasem łaski. To dobrze, że większość niedzielnych nabożeństw coraz częściej ma stałą część ewangelizacyjną, ale od czasu do czasu warto przeprowadzić potężną ewangelizację. Z plakatami, zaproszeniami – najlepiej przyprowadzić znajomych lub przyjaciół – z zaangażowaniem wszystkich służb zborowych. Jeśli zbór nie wzrasta, tym usilniej musi zaangażować się w tego rodzaju przedsięwzięcia.



8

Małe zbory winny w ewangelizacji otrzymywać wsparcie większych. Potrzebna jest platforma – miejsce, gdzie jedni zgłaszaliby, jakiej pomocy potrzebują, a inni, jakiej mogą udzielić. To wymaga otwartości i zaufania wszystkich zborów do siebie nawzajem, czyli jedności Kościoła.



9

Boga ogłaszać można w różny sposób. Na spotkanie z Jezusem prowadzi wiele ścieżek. Nabożeństwo, ewangelizacja uliczna, konferencje tematyczne (np. o problemach rodzinnych), koncerty muzyczne (od muzyki rockowej po klasyczną), dramy, filmy, programy radiowe oraz telewizyjne, spotkania z ciekawymi przedstawicielami Kościoła. Wszystko można wykorzystać do najważniejszego, do zwiastowania Jezusa! Im więcej różnorodnych form, tym lepiej. Warto, aby powstawały i rozwijały się w Kościele różne, wyspecjalizowane grupy misyjne, które skierują swoją służbę do studentów, do muzyków, do nauczycieli, do rodziców, do osób uzależnionych itp. Takie grupy muszą być otwarte na współpracę z różnymi służbami zboru, do którego przybywają.


10

Należy kształcić ewangelistów. Wierzący, którzy rozpoznali powołanie w tym kierunku, powinni terminować u doświadczonych ewangelistów, przygotowywać się na konferencjach, ale też niemal od początku głosić. Najpierw w małych grupach, później w coraz większych zgromadzeniach. Bo nie ma lepszego przygotowania do głoszenia niż głoszenie!


Co na ten temat sądzisz? Czekamy na Twój list@ubodzywduchu.pl



Seks przed ślubem?


Wywiad z Tomaszem Józefowiczem, wykładowcą z Warszawskiego Seminarium Teologicznego



CHN: Czy wierzący mężczyzna może współżyć z wierzącą kobietą przed ślubem?

Dobrze, że rozmawiamy o parze ludzi wierzących, bo wydaje się, że dla niewierzących nie stanowi to już większego problemu.

n Ale nawet ludzie wierzący miewają z tym problem, bo zbyt często słyszą sam zakaz, bez wytłumaczenia, bez uzasadnienia.

Albo towarzyszy temu uzasadnienie bardzo ogólnikowe: Bo Bóg tak chce!

n Chce rzeczywiście?

Tak. Słowa z Ewangelii Mateusza, nawiązujące do I Księgi Mojżeszowej, są jasne. Mężczyzna i kobieta mogą stać się jednym ciałem - czyli podjąć współżycie - dopiero wtedy, gdy „opuszczą ojca i matkę”. Czyli kiedy staną się małżeństwem.

n Dlaczego?

Bo w małżeństwie biorą za siebie pełną odpowiedzialność. Mają się kochać z pełnym oddaniem i poświęceniem, tak jak Chrystus umiłował Kościół. Do końca. Do śmierci. Mąż ma być głową rodziny, czyli służyć jej wszelką pomocą. Odpowiadać na jej potrzeby, pomagać. Kobieta, w odpowiedzi na taką miłość, może odpowiedzieć swoją miłością, pełną szacunku wobec męża.

n Tak może się już kochać para, która tylko ze sobą chodzi.

Pełna jedność i odpowiedzialność oznacza gotowość na przyjęcie potencjalnego owocu współżycia, jakim jest dziecko. Taka gotowość ma miejsce dopiero w nierozerwalnej wspólnocie mężczyzny z kobietą, po opuszczeniu ojca i matki, czyli w małżeństwie.

n Jednak wokół nas dominują inne przekonania.

Tak. W otaczającym nas świecie funkcjonuje romantyczny mit „zakochania się”, które ma usprawiedliwiać podjęcie współżycia seksualnego. Ale jest też mit realistyczny, który usprawiedliwia współżycie przed ślubem, powszechnością tego rodzaju zachowań. - Wszyscy tak robią – mówi realista idąc z dziewczyną do łóżka, w odróżnieniu od romantyka, który woła w takiej sytuacji: Przecież się zakochałem!

Wierzący musi się uwolnić od obu mitów głoszonych przez otaczający świat.

A to nie jest łatwe. Związki realisty i romantyka imitują małżeństwo niekiedy dość wiernie i atrakcyjnie. Ale, jeśli się im dokładnie przyjrzeć, to można dostrzec zafałszowania. Często nie opuścili jeszcze ojca i matki, nie wzięli za siebie nawzajem pełnej odpowiedzialności aż do śmierci, nie zdecydowali się na miłość w nierozerwalnym związku. Zostawili sobie furtki. Nie są gotowi przyjąć dziecka. Rozstając się realista powie: Przecież wszyscy tak robią. A romantyk stwierdzi: Już jej nie kocham. Albo: Zakochałem się w innej. Przy rozstaniu realista i romantyk powiedzą jednak też coś podobnego: To było dla mnie ważne przeżycie.

Perspektywa, z której spoglądają, jest wspólna. Jest nią ich indywidualne, osobiste przeżycie. Osobista satysfakcja, przyjemność, przygoda. Ta perspektywa spojrzenia na seks jest obca Biblii. Dla Boga intymne współżycie ludzi jest przede wszystkim wyrazem i równocześnie fundamentem wspólnoty, jaką zaplanował. Adam obdarzony płciowością czuł się niekompletny. Szukał uzupełnienia. Dlatego Bóg stworzył kobietę. Ona stała się odpowiednim, właściwym dopełnieniem Adama. Bóg stworzył z nich wspólnotę, która z założenia miała być sobie wierna i trwać aż do śmierci. To z tej perspektywy ludzie wierzący patrzą na seks. Seks nie jest dla wierzącego prywatną sprawą, ale jest podporządkowany większemu zadaniu, jakim jest stworzenie nierozerwalnej wspólnoty. Dlatego tylko takie współżycie jest właściwe, które tej wspólnocie służy, czyli współżycie w małżeństwie.

Jak można uwolnić się od realistycznego i romantycznego mitu?

Wierząc Bogu. Ufając, że On naprawdę chce dobra człowieka. Psalmista mówi, że „jeśli Pan domu nie zbuduje, to próżno trudzi się człowiek”. Zaufanie Bożemu planowi uwalnia od mitów. Bo tu nie chodzi o Boga, który czegoś zakazuje, czy o człowieka, który ma się od czegoś powstrzymać, aby zaświadczyć, jakim wspaniałym jest chrześcijaninem. Tu idzie o prawdziwe dobro kobiety i mężczyzny, ich relacji, owoców ich zbliżenia. Małżonkowie zaświadczają przed światem, że są dla siebie dopełnieniem w myśl Bożego planu i stanowią odbicie tej miłości, jaką Chrystus ma do Kościoła. Będąc wierni sobie nawzajem i troszcząc się o siebie, małżonkowie naśladują Chrystusa w Jego wierności i trosce o Boży lud.

A co w takim razie z parami, które ze sobą chodzą?

Boże plany nie dotyczą tylko małżeństwa. Bóg kocha także narzeczonych, kocha pary młodych ludzi, którzy się sobą zafascynowali. Ma jednak wobec nich inne zamierzenia niż wobec małżonków. Nie chce, aby udawali, że są mężem i żoną. Żeby wchodzili w nie swoje role i podejmowali współżycie.

Jaki jest Boży plan dla narzeczonych? Albo szerzej - dla wszystkich zakochanych przed ślubem?

To przede wszystkim czas wzajemnego poznawania swoich priorytetów i wartości. Odkrywania tego, jakie są marzenia i życiowe cele drugiej osoby. To okres rozpoznawania powołania, być może wspólnego powołania do jakichś konkretnych zadań, np. grania i śpiewania w zespole, pomocy ludziom uzależnionym, chorym albo wyjazdu na misję. Te powołania nie muszą być takie same. Mogą się dopełniać. Chodzenie ze sobą to również czas przyglądania się temu, jak zachowujemy się w swoich rodzinach, wśród przyjaciół, i realistycznej oceny, jaki to może mieć wpływ na przyszłe, wspólne życie. To są kwestie, którym należy poświęcić uwagę przed ślubem, ponieważ to one będą miały decydujący wpływ na harmonijność przyszłego związku.



Co na ten temat sądzisz? Czekamy na Twój list@ubodzywduchu.pl



Kochajmy katolików


Najważniejszym przesłaniem, z którym chcemy wyjść do Polaków, jest miłość. Do Boga i ludzi – mówi pastor Leszek Mocha z Naczelnej Rady Kościoła.


CHN: Powiedział Pastor na synodzie: „Kochajmy katolików”. Słowa te wywołały poruszenie.

Tak? Nie wiedziałem. Synod skupiał się na programie misji i ewangelizacji. Mówiliśmy, że chcemy głosić Chrystusa. Chcemy zakładać nowe zbory. Najważniejszym przesłaniem, z którym powinniśmy wyjść do Polaków, jest miłość. Do Boga i ludzi. Jak moglibyśmy to głosić, samemu nie miłując? Ewangelizacja to nie teoria, zbiór poglądów, lecz ogłaszanie Bożej miłości, przybliżanie do niej.

n W Kościołach ewangelicznych przez wiele lat obecna była raczej niechęć do katolików.

Może bardziej do katolicyzmu. Do religii, a nie do jej wyznawców. Chociaż przyznaję, że jasno tego nie odróżniano.

n Dlaczego?

Bo zbyt mocno nastawiano się na polemikę. Na szermierkę słowną, wymianę argumentów, chwalenie się, kto bardziej podoba się Bogu, kto jest bliżej Biblii. Kto wyznaje prawdę bardziej prawdziwą. To było bardzo męczące. Zamiast ogłaszać Boga, który umiłował ludzi tak bardzo, że wydał swego Syna za nich, od pierwszych słów wdawaliśmy się w polemikę na temat papieża, Marii albo kultu świętych. Myśleliśmy, że w ten sposób przyprowadzimy katolików do Boga? Obrażając ich wiarę, lekceważąc ją, próbując ją przekreślić w burzliwej rozmowie prowadzonej z wypiekami na twarzy? Twierdząc, że nasza racja jest prawdziwsza niż ich racja?

n Ten model ewangelizacji, jeśli w ogóle tak można nazwać tego rodzaju przedsięwzięcia, na szczęście nie był szeroko rozpowszechniony.

W ewangelizacjach publicznych rzeczywiście ten nurt był śladowy, ale w ewangelizacji indywidualnej takie postępowanie było niestety dość często obecne. Dlatego powiedziałem na synodzie: Kochajmy katolików!

Zobaczmy, jak to wygląda w Biblii. Jezus idzie drogą. Zauważa Zacheusza. Dotyka go swoją miłością i przemienia go w ten sposób, prawie bez słów. Celem jest nawrócenie, osobista przemiana, przyjście do Boga, zaprzyjaźnienie się z Nim, a nie polemika z poglądami religijnymi. Moje słowa o miłości do katolików wyrastają właśnie z tej opowieści o Zacheuszu. Interesuje mnie konkretny człowiek, jego problemy, kłopoty, grzechy, choroby, z którymi się zmaga. Pragnę widzieć przejawy Bożej mocy w jego życiu. Dlatego kocham go razem z moim Panem, który miłuje każdego, jeszcze kiedy jest grzesznikiem. I staję się rękoma, głosem, nogami dla Boga, aby swoją służbą temu człowiekowi ogłosić drogę do zbawienia.

n Kochać, to znaczy dawać dobro. Co dobrego Pastor mu daje?

Chcę przyprowadzić swego słuchacza do Jezusa. Chcę, aby przyjął Chrystusa do swojego serca. Chcę mu w ten sposób pomóc uporać się z grzechem, by mógł osiągnąć zbawienie.

n Ale mówiąc na synodzie o miłości do katolików, stwierdził Pastor, że do tego dojrzał…

To był proces. Mimo że nigdy nie głosiłem, iż Bóg działa tylko w Kościele zielonoświątkowym albo tylko w Kościołach ewangelicznych, to jednak mój stosunek do katolików mógł sprawiać wrażenie, że tak w istocie jest. Jednak z biegiem lat odkrywałem, że ludzie nawracają się do Boga niezależnie od Kościoła, w którym od dziecka wyrośli. Bóg przychodzi do każdego człowieka i łamie granice przyjęte przez ludzi. Nic nie może powstrzymać Jego miłości.

n To bardzo rewolucyjne podejście.

Nie zastanawiam się nad tym. Mam iść na krańce ziemi i głosić Chrystusa. Teraz robię to w warszawskich Złotych Tarasach (nazwa centrum handlowego – red.), udzielając wywiadu „Chrześcijaninowi”.

n Wierzy Pastor, że wśród katolików są nawróceni chrześcijanie?

Tak. Oczywiście. Przyjęli Jezusa do swojego serca. Kochają Go. Zostali ochrzczeni Duchem Świętym. Wiem, że niektórzy wierzący zapytają: Jak to jest w takim razie możliwe, że ci nawróceni katolicy praktykują tyle obrzędów, które nie mają zakorzenienia w Biblii?

n Wiele osób rzeczywiście tak pyta. Co im Pastor odpowiada?

Żydzi, którzy nawracali się do Jezusa, też przez jakiś czas praktykowali judaizm. Autor Dziejów Apostolskich pisze o tym wyraźnie. To był temat polemiki Pawła z Piotrem. Temu poświęcono pierwszy sobór. Ale mimo różnicy zdań, cały czas obowiązywało Jezusowe wezwanie do wzajemnej miłości. W Liście do Galatów Paweł pisze o miłości cierpliwej, dzięki której osoby nawrócone mogą wzrastać w wierze.

n „Po tym poznają, że jesteście uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali”. W historii chrześcijaństwa bywało jednak inaczej.

Ale ja nie mam czasu na powtarzanie błędów przodków. Wezwanie do miłości wzajemnej obowiązuje mnie dzisiaj, dlatego chcę kochać katolików. Wiem, że jeśli tylko będą wzrastać w wierze, to odkryją, jak Jezus pragnie być czczony. Mogę im o tym mówić, ale nie to jest najważniejsze.

n A co jest najważniejsze?

Odpowiedź na to pytanie została już udzielona przez Jezusa: Miłować Boga i bliźnich, nawet jeśli są wrogo do mnie nastawieni. To jest najważniejsze.

n Będziesz ich Pastorze miłował, jeśli pozostaną w swoim Kościele?

Miłość, o której mówię, nie ma być sztuczką socjotechniczną. Jakąś psychomanipulacją. Nie chcę bombardować słuchaczy miłością, w nadziei pozyskania ich dla zboru. Powtórzę: Chcę ich kochać razem z Jezusem, który ich umiłował i oddał za nich swoje życie. Chcę im służyć. Jesteśmy po to, by kochać ludzi miłością bezwarunkową, tak jak Chrystus ukochał nas jeszcze wtedy, gdy byliśmy grzesznikami. Jego programem dla Kościoła są miłość i łaska.

n A ja powtórzę pytanie: Będziesz ich Pastorze kochał także, jeśli pozostaną w Kościele katolickim?

Tak. Będę ich kochał. Wiem, że Pan Jezus ma wobec nich swój plan. Nie zawsze ten plan obejmuje przynależność do Kościoła zielonoświątkowego. Co nie zwalnia mnie z obowiązku ewangelizacji. Z głoszenia moim słuchaczom żywego Jezusa. I cierpliwej miłości, dzięki której będą wzrastać w wierze. Chcę, aby mój Kościół był znany z miłości do Boga i ludzi.



Co na ten temat sądzisz? Czekamy na Twój list@ubodzywduchu.pl



SZUKAJĄC PRZYWÓDCY




W Kościołach chrześcijańskich trwa dyskusja o przywództwie i autorytecie. W kazaniach i na konferencjach pojawia się retoryka militarna. Żołnierze armii Boga chcą mieć w swoich szeregach generałów. Tęsknota za Panem panów i Królem królów, który oczekuje, aby jego lud bił w bębny, chwalił Go i wielbił jest tak wielka, że nie wiadomo, czy jest jeszcze miejsce i czas na wspominanie bezdomnego Nauczyciela i nędznych rybaków z Galilei.



„Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary” – te słowa z Księgi Ozeasza zostają przypomniane przez Jezusa przy okazji nadawania prawdziwego znaczenia szabatowi. Dziwny to Pan szabatu, który pozwala się odnaleźć w głodnym, spragnionym, uwięzionym, bezdomnym wędrowcu. Dziwny to przywódca, który mówi, że „jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim i sługą wszystkich”. Ten opis kształtu przywództwa nie przypada do gustu większości słuchaczy Jezusa. Przecież oczekują zwycięskiego Mesjasza, sukcesu militarnego, potęgi, objawienia się Bożej chwały. A co się dzieje? Jezus umiera na krzyżu. Jego zmartwychwstanie nie ma w sobie nic z militarnego lub politycznego zwycięstwa. Odbywa się bez bębnów, klaskania, wykrzykiwania, tańczenia. Towarzyszy mu cisza jerozolimskiego ogrodu.

Ślady oczekiwania na potężne, mesjańskie przywództwo słychać w słowach uczniów idących do Emaus. „A myśmy się spodziewali” – mówią, nie rozpoznając Jezusa, który towarzyszy im w drodze. Trudno Go poznać, mając takie oczekiwania. Łatwo wtedy żyć ze swoimi wyobrażeniami Boga i nie dostrzec Go nigdy w ubogim wędrowcu. Na szczęście Jezus pomaga uczniom w rozpoznaniu. W jaki sposób? Jest w Nim coś, co ich pociąga, chcą z Nim przebywać. Mówią: „Zostań z nami”. I poznają Go, gdy usługuje im przy stole, gdy dzieli się sobą, gdy rozdaje im siebie w geście łamania chleba. Taki to przywódca. Ten sam, który mówi, że „nie przyszedł po to, aby Mu służono, lecz aby służyć i oddać swoje życie za wielu”.


Chrześcijański  przywódca

Służba wszystkim utrudzonym i utrapionym, poszukiwanie tych, którzy źle się mają, odwiedzanie dotkniętych różnymi słabościami, leczenie chorych, nauczanie o tym, że najważniejsza jest miłość do Boga i bliźniego – oto cechy przywódcy z Nazaretu. Wyprowadzony w dzień przygotowania do szabatu poza mury miejskie umiera, opuszczony przez większość uczniów. Opuszczony przez lud oczekujący innego kształtu przywództwa. W tym oddaniu do końca, w poświęceniu aż do śmierci, w służbie całym sobą kryje się istota Jezusowego przewodzenia. Umierając i zmartwychwstając, przynosi pokój serca płynący z wyzwolenia od zła i zbudowania na nowo prawdziwej przyjaźni z Bogiem. Uczniowie będą tęsknić za Nim już zawsze. Za Jego miłością, która ich wyzwoliła. Pójdą z Nim na krańce świata, właśnie ze względu na tę miłość. Taki to przywódca, taki to przewodnik w drodze.

Pastor, uczeń Jezusa

Członkowie różnych zborów na świecie są w ostatnich latach zaniepokojeni tęsknotą niektórych chrześcijańskich liderów za wizją przywództwa rodem z powierzchownie odczytanego Starego Testamentu. W licznych konferencjach słychać o silnych, mocarnych przewodnikach ludu, którzy odnoszą zwycięstwa nad wrogami, którzy rozkazują, panują, prowadzą, a kiedy trzeba, nie wahają się sięgnąć po miecz. To do nich we wszystkim należy ostatnie słowo. Tylko oni znają prawdę. Ulubioną nowotestamentową sceną wielbicieli tej wizji jest wypędzanie kupców ze świątyni. W kazaniach głosicieli tego rodzaju przywództwa Jezus z powrozem w ręku gości równie często, jak Dawid zwyciężający Goliata. Trudno zwolennikom tak rozumianego przywództwa wytłumaczyć, że opowieść o Dawidzie jest przede wszystkim nauczaniem o wierności Boga bardzo niedoskonałemu człowiekowi. O wierności mimo upadków. Przecież gdyby spojrzeć na samego Dawida, bez wspomnianego kontekstu Bożej wierności, dostrzec w nim można wyłącznie tragiczną postać rządnego władzy młodego człowieka, który w pogoni za koroną dla siebie, gotów jest sprzymierzyć się nawet z wrogami swego ludu. Królowie Starego Testamentu są ważni tylko ze względu na Boga, który objawił się ich ludowi. Z perspektywy historii powszechnej byli lokalnymi władcami, bez większego wpływu na bieg dziejów. Trudno jest wytłumaczyć zwolennikom silnego przywództwa, że być głową na podobieństwo Jezusa, znaczy służyć, wspierać, poświęcać się.

Przez dwa tysiące lat ludzie idą za Jezusem nie dlatego, że był silnym i wyrazistym przywódcą. Idą, bo odkrywają, że On nie chce nad nimi panować jak ziemski król czy władca, nie chce, aby mu służono, lecz sam chce wszystkim służyć. Idą za Nim, bo odkrywają, że do końca ich umiłował. Idą, bo się zakochali, a nie przestraszyli. Idą, bo zostali dzięki miłości wolnymi, a nie poddanymi. Jezus to dziwny przywódca.

PS

Wielu współczesnych chrześcijan chciałoby dzisiaj powiedzieć swoim liderom: Naszym jedynym autorytetem jest Jezus. Jeśli chcesz nam, drogi liderze lub liderko, przewodzić – naśladuj Jezusa.

Paweł Biedziak

Co na ten temat sądzisz? Czekamy na Twój list@ubodzywduchu.pl


Wróć do spisu treści